Posłuchajcie zatem mojej opowieści…
Było
to w roku 1503. Mikołaj Kopernik został wybrany na urząd kanonika wrocławskiej
kolegiaty przy kościele Św. Krzyża, więc postanowił w drodze powrotnej z
Italii, w której pobierał nauki, zajechać do Wrocławia. Tym bardziej, że
zupełnie przypadkiem zawarł znajomość z pewnym świeżo upieczonym kupcem, który wiózł z Genui zakupione tam
zamorskie przyprawy do Wrocławia i zaproponował Mikołajowi wspólną podróż jego
powozem.
Ruszyli
więc w drogę. Mieli dużo czasu na rozmowę, opowiadali sobie zatem o życiu, o świecie i o planach na przyszłość. Kupiec pozostawił
w domu przy Kurzym Targu, nieopodal wrocławskiego rynku, żonę, całą gromadkę
dzieci i upadłą piekarnię, która nie wytrzymała konkurencji okolicznych
zakładów. Człowiek ów zainwestował cały swój majątek i do tego jeszcze sporą
pożyczoną sumkę w egzotyczne przyprawy, gdyż planował otworzyć kram z zamorskimi specjałami,
by w ten sposób móc zadbać o byt całej swojej rodziny.
Mikołaj
Kopernik zaś prawił o filozofii i matematyce, a także przebąkiwał o swych
wątpliwościach, co do miejsca ziemi we wszechświecie. Kupiec zauważył, że
herezje, które głosi mogą być niebezpieczne i nie spodobać się pewnym osobom.
Kopernik przyznał mu natychmiast rację, zwierzając się, że już wielokrotnie
próbowano go w różny sposób uciszać, na przykład grożąc mu sztyletem w ciemnym
padewskim zaułku.
I,
przedstawcie sobie kochani słuchacze, dokładnie w tym momencie tuż obok głowy
Mikołaja Kopernika świsnęła zabójcza strzała. Zabójcza, lecz nie dla Kopernika,
bo to nie on dokonał wtedy swego żywota, a biedny kupiec, który przypadkowo
śmiertelnie nią trafiony, osierocił siedmioro dzieci, a z żony uczynił
zadłużoną wdowę.
Możecie
sobie wyobrazić, jak winnym poczuł się późniejszy wielki astronom! Zrozumiał,
że próbowano raz jeszcze poskromić jego dociekliwość i ostatecznie już uciszyć.
Dokonawszy rachunku sumienia, postanowił odwieźć ciało kompana do Wrocławia i
ożenić się z biedną wdową. Z tą myślą udał się w dalszą drogę.
Jednak
po przybyciu okazało się, że pogrążona w żałobie kobieta, ani myśli wychodzić
za mąż, a tym bardziej za Kopernika, który nie grzeszył urodą. Astronom jednak, był na tyle odpowiedzialny,
że postanowił przynajmniej zadbać o sytuację materialną rodziny nieszczęśnika.
Obmyślił mianowicie taki oto biznes-plan: wdowa zamiast kramu z przyprawami - bowiem
nie znała się ona wcale na kramarstwie - będzie wypiekała w ich starej piekarni,
nie chleb, ale … PIERNIKI, wykorzystując zakupione przez męża przyprawy i według słynnej toruńskiej receptury, którą - w
drodze absolutnego wyjątku - zdradził poszkodowanej wrocławiance wybitny torunianin.
Wdowie
pomysł ten bardzo przypadł do gustu, podziękowała i pożegnała się pośpiesznie. Dziękując
Bogu, że pozbyła się natarczywego zalotnika. Ale szybko pożałowała tego, że tak
go odprawiła. Siadła w kącie na zydlu i zadumała się, w jaki sposób sobie
poradzi sama jedna, kto jej pomoże w tak ciężkiej robocie. Zapłakała rzewnie.
A
szedł wtedy uliczką jeden z wrocławskich krasnali. Jak pewnie wiecie, każdy z
naszych krasnali zajmuje się czymś innym: jeden jest bibliotekarzem, inny
kowalem, jeszcze inny - pisarzem. Lecz krasnal, który usłyszał płacz kobieciny,
do niczego się nie nadawał. Chleb, który
piekł był za słodki, a ciasta zbyt pikantne. Wracał właśnie od Cukiernika,
bardzo wybuchowego krasnala, u którego był czeladnikiem. Był, ponieważ tego wieczoru
do ciasta dodał pieprzu, a to nie spodobało się jego mistrzowi. Bezimienny
krasnal westchnął; znowu został wyrzucony z pracy. Wtedy właśnie usłyszał płacz.
Począł rozglądać się, szukając źródła tego chwytającego za serca dźwięku i
zobaczył głośno lamentującą w ciemnym kącie kobiecinę; a gdy posłuchał dostatecznie
długo, postanowił sam się odezwać.
- Nie płacz wdowo, pomogę ci! - rzekł krasnal, uśmiechając
się pocieszająco.
- Krasnal?! Jestem uratowana!!! - zachwyciła się,
ponieważ jak każdy mieszkaniec Wrocławia wiedziała, że tych małych skrzatów nie
należy się bać, bo nigdy nie uczynią one żadnej szkody, a tylko dopomogą tym,
którzy na to zasługują.
I
tak oto wdowa zapoczątkowała we Wrocławiu wypiek pierników, których recepturę
krasnal, zwany odtąd Piernikarzem, znacznie ulepszył, a tradycje przejęła
Piernikarnia i pielęgnuje je po dziś dzień.
Julia Ż., 6a